Na tej stronie znajdziesz najciekawsze artykuły o najwartościowszych suplementach i najskuteczniejszych lekach, wpływających na tężyznę fizyczną, estetykę ciała i stan zdrowia osób aktywnych fizycznie

KOKSUJĄCY HOLENDER

6.03.2010 | Dawno, dawno temu... | 0 komentarzy

Słowa kluczowe: doping, dopalacze, sport, sos, Holendrzy, opium, konopie.

Problem dopingu nie znika z czołówek mediów sportowych. Nic też tak, jak doping, nie rozpala wyobraźni młodych sportowców, co obserwuję – śledząc internetowe fora dyskusyjne. Ponieważ słowo to tak silnie wrosło w świadomość społeczną, dlatego warto prześledzić ciemne i kręte ścieżki, wiodące „doping” z mroków prehistorii – do arsenału współczesnych pojęć sportowych… 

Definicja.

Współczesna definicja słowa „doping” obejmuje trzy jego znaczenia:

Po pierwsze – mówi o sztucznym zwiększaniu sprawności organizmu za pomocą środków farmakologicznych.

Po drugie – o samych środkach farmakologicznych, posiadających właściwości pobudzające.

I po trzecie – o pobudzaniu, podniecaniu, zachęcaniu, zagrzewaniu zawodników do walki – oklaskami, okrzykami czy przyśpiewkami. To znacznie wydaje się jednak zdecydowanie wtórne – względem pierwszego i drugiego.

Trzy dni od Gamtoos.

Według najczęściej cytowanej opinii – startowy punkt historii współczesnego dopingu odnajdujemy w Południowej Afryce, gdzieś w miejscu oddalonym o trzy dni drogi od rzeki Gamtoos. Tutaj – w 1702 roku – holenderscy awanturnicy natknęli się na grupkę autochtonów z plemienia Kosa. Pierwsze spotkanie nie należało chyba do najprzyjemniejszych, skoro annały wspominają o zbrojnej potyczce. Jednak przez ponad 70 następnych lat – panował tu względny spokój. Holenderscy koloniści, znani lepiej światu – jako Burowie, parli do przodu ze swoimi stadami bydła, zaś ich awangardę stanowili owi awanturnicy – trekburowie – trudniący się najczęściej myślistwem i wymianą handlową z miejscowymi kacykami. Pośród towarów, wymienianych za przysłowiowe, szklane paciorki, był jeden – szczególny – nazywany przez kolonistów: „dop” lub „dope”. Wprawdzie niektórzy uważają, że słowo to pochodzi z języków bantu, to inni wiążą je bezpośrednio z holenderskim – „doop” – sos. I to wydaje się najbardziej prawdopodobne, gdyż ów afrykański „dop” był rodzajem pasty, zaprawy, wytwarzanej ze zmielonych nasion kawy lub koli, zmieszanej z masłem i solą, używanej do sporządzania zawiesistych polewek lub przyprawiania wzmacniających potraw czy regenerujących posiłków, „stawiających na nogi” – dzięki zawartości kalorycznego tłuszczu i pobudzającej kofeiny. W wymianie handlowej, „dop” często oferowany był w postaci kulek – jednorazowych prymek do żucia. Żuty przez czarnoskórych mieszkańców Afryki, często wypływał spomiędzy ich mięsistych warg i spływał gęstymi strużkami z kącików ust, tym bardziej przywodząc na myśl Holendrom – skojarzenia z sosem.

Tajemnicza wyspa.

Prawie sto lat wcześniej, bo w 1612 roku, holenderscy kupcy i osadnicy zawijają do małej wyspy u ujścia rzeki Hudson, nazywanej przez miejscowych Indian – Manhattanem. Holendrzy założyli tutaj osadę handlową – Nowy Amsterdam, czyli wielki i sławny dziś – Nowy Jork. Ale w początkach XVII w. – ta mała wsypa słynęła raczej z tajemniczych obrzędów indiańskich szamanów i równie tajemniczej i mrocznej mentalności holenderskich osadników, opiewanej później przez Waszyngtona Irwinga, a znanej nam z dzieł tego autora i ekranizacji jednej z jego opowieści – wyświetlanej pod tytułem – „Jeździec bez głowy”. Duży udział w kreowaniu niepochlebnej opinii o amerykańskich Holendrach miał… „dooping”. Sami Holendrzy określali tym mianem przejętą od Indian praktykę stosowania środka, nazywanego przez osadników – „doop”. Na temat jego składu krążyły różne legendy. Pierwotnie były to najprawdopodobniej mielone i mieszane z łojem nasiona bielunia, zawierające odurzającą skopolaminę. Istniała też wersja z dodatkiem mielonego tytoniu, czyli „wzbogacona” nikotyną. Potem – do owego „sosu” zaczęto dodawać proch strzelniczy, co miało wzmacniać jego działanie. W tym czasie notujemy też pierwsze, śmiertelne ofiary dopingu, gdyż mieszanka taka bywała zabójcza, dla próbujących jej Anglików – nieprzywykłych do tak hardkorowych używek. Jednak Anglicy zaadoptowali holenderskie „dopalacze” i przekazali praktyki ich zażywania swoim amerykańskim potomkom, tak że jeszcze na przełomie XIX i XX w. – ciągle pozostawały w użyciu. Wtedy już pod nazwą „dop”, przeniesioną też na impregnaty konstrukcji lotniczych, wykorzystywane we wczesnej erze rozwoju awiatyki. W dzisiejszej angielszczyźnie, słowo „dope” używane jest na określenie – zarówno mazi, smaru czy lakieru samochodowego lub samolotowego, jak również – narkotyku bądź środka znieczulającego czy podniecającego.

Słowa, słowa, słowa…

Sytuacja ta uwiarygodnia nam pogląd – o znacznie starszym pochodzeniu słowa „doop”… Holendrzy znają je już – jak widzimy – niemal sto lat przed pierwszym spotkaniem z plemionami Bantu i stosują powszechnie pośród zaułków Nowego Amsterdamu, tak odległych od południowych rubieży Afryki.

Samo słowo może być tutaj – wręcz prastare… Bez wątpienia, pozostaje w związku ze słowiańskimi: „topiel” (bagno, maź, błoto) czy „topień”, „topik” (masło, łój, smalec, olej). Również nasze, dzisiejsze – „pot” – wydaje się tylko jego przestawką (metatezą). Pochodzi prawdopodobnie z praindoeuropejskiego substratu językowego a wywodzi się od czasownika przypominającego brzmieniem dzisiejsze „topić”, określającego zmianę stanu skupienia substancji – czy to pod wpływem temperatury, czy tłoczenia, bo „top” miało też znaczenie: uderzać, cisnąć, dusić (stąd: „topór”, „stopa”, „stopień”). A że tłuszcze wytwarzano z reguły – poprzez wytapianie (łój, smalec) czy bicie lub tłoczenie (masło, olej), jak również pojawiały się one podczas pieczenia (duszenia) mięsiwa, dlatego zapewne pozostał „doop” (sos) w języku holenderskim – jako zabytek prastarej warstwy językowej. Takim samym zabytkiem jest pewnie angielskie „top” (wierzchołek) – o czymś, co na wierzchu – tak jak tłuszcz, osadzony na wierzchu mleka, rosołu czy sosu.

Utożsamienie sosu czy tłuszczu ze środkiem narkotycznym czy pobudzającym też nie jest pomysłem siedemnastowiecznych utracjuszy… Najpowszechniejszy „dopalacz” naszych praprzodków – haszysz – był tłustą, woskową wydzieliną kwiatostanów konopi, „wytapiającą się” pod wpływem promieni słonecznych. (Z nasion konopi wytłaczano natomiast olej konsumpcyjny.) Również zagęszczone, maziste mleczko z niedojrzałych makówek, czyli opium, wzięło swoją nazwę od greckiego „opion” – sok. Brzmienia wszystkich tych słów wydają się wskazywać na ich wspólny, znaczeniowy (semantyczny) związek (porównaj: „doping”, „topień”, „topik”, „opion”, „konopie”).

Na końskim grzbiecie.

Doping – dosłownie – wjechał do współczesnego sportu na końskim grzbiecie…

Prymitywna metoda pozyskiwania haszyszu polegała bowiem na przeciskaniu się jeźdźca, dosiadającego rumaka, pomiędzy gęstymi zaroślami konopi, i zeskrobywaniu wytopionej słońcem wydzieliny kwiatostanów, osadzającej się na ich skórzanych odzieniach.

W znacznie bliższych nam czasach – zarówno burscy, jak też amerykańscy osadnicy, rozmiłowani byli w wyścigach konnych – głównej rozrywce hodowców bydła i demonstracji ich kompetencji zawodowych. Wspomaganie koni tajemnymi miksturami zaczęło się szeroko upowszechniać w byłych i aktualnych koloniach Imperium Brytyjskiego, zaś słowo „doping” weszło na dobre do leksyki języka angielskiego i zostało oficjalnie zdefiniowane przez autorów Encyklopedii Britannica, w 1889 roku, jako: „narkotyczna mieszanka opiumowa, używana w wyścigach konnych”.

Dzisiaj, w języku polskim, równolegle funkcjonują dwa słowa: „doping” i „dopalacz”. Pierwsze – na określenie środków poprawiających sprawność organizmu, w rozumieniu przedstawionej na wstępie definicji. Drugie – na określenie środków narkotycznych, egzystujących półlegalnie na rynku, stosowanych w celu poprawy samopoczucia – analogicznie do alkoholu czy innych używek. Widzimy, że jest ono ciekawą konstrukcją językową, wykorzystującą zbieżność fonetyczną i semantyczną – rodzimego słowa „dopalacz”, z holenderskim – „doop”. Ten pomysł leksykalny zainspirowany został pewnie angloamerykańskim slangiem, w którym „dope” określa też wysokooktanowe domieszki paliwowe, czyli – w dosłownym rozumieniu tego słowa przez naszych rodaków – dopalacze.

Śledząc wczesne dzieje wspomagania wysiłku, trudno powstrzymać się od dygresji: widać, że współczesne, liberalne podejście Holendrów do tzw. „dopalaczy” nie jest kwestią przypadku, tylko ma głębokie korzenie – w mentalności i tradycji – domniemanych „ojców” dopingu.

Facebooktwitterlinkedin