Na tej stronie znajdziesz najciekawsze artykuły o najwartościowszych suplementach i najskuteczniejszych lekach, wpływających na tężyznę fizyczną, estetykę ciała i stan zdrowia osób aktywnych fizycznie

Antyczny doping

21.05.2009 | Dawno, dawno temu... | 0 komentarzy

Słowa kluczowe: tribulus, buzdyganek, żeń-szeń, adaptogeny, saponiny steroidowe, protodioscyna, indole, antyestrogeny, estrogeny, testosteron, DHT, masa mięśniowa, gruczoł sutkowy, ginekomastia, gruczoł krokowy, prostata.

Od niepamiętnych czasów, zdolności wysiłkowe decydowały o społecznym statusie mężczyzny.

Mężczyzna był żywicielem i obrońcą. Aby polować i walczyć, musiał wykazywać się pierwszorzędną sprawnością. Na nim też spoczywał przyjemny obowiązek – zapewnienia przetrwania gatunku. Im był więc sprawniejszy fizycznie i seksualnie, tym wyżej plasował się w hierarchii społecznej.

Adaptacja.

Kiedy mężczyzna walczył, albo polował, skuteczność jego wysiłku zależała od sprawności mięśniowej. Pracując, mięśnie nabierały siły i masy, co zapewniało wyższą efektywność wykonywanych czynności. Takie zjawisko dziś nazywamy adaptacją, a najczęściej obserwujemy je na przykładzie trenujących sportowców.

Jednak Natura nie darzy sprawiedliwie zdolnościami adaptacyjnymi… Jedni mężczyźni reagowali szybkim i wyraźnym wzrostem zdolności wysiłkowych, podczas gdy inni – ledwie co zdolni byli w niewielkim stopniu rozwijać cherlawe ciała. Ci pierwsi – rywalizowali o przewodnictwo, ci drudzy – pozostawali w cieniu ich rywalizacji. Z czasem też i ci pierwsi, najsilniejsi, musieli ustępować miejsca młodszym, silniejszym. Nieraz też w potyczkach plemiennych, najsilniejsi z jednego stadła przegrywali z najsilniejszymi z drugiego. Taka klęska równała się utracie dobytku, kobiet, wolności lub życia.

Magiczne rośliny.

Człowiek intuicyjnie wiedział, że źródłem jego siły może być pokarm. Resztki zwierzęcego instynktu podpowiadały mu też, że pewne rośliny mogą dać mięśniom pożądany napęd. Od niepamiętnych czasów, wierzono więc w istnienie magicznych ziół, po spożyciu których – wzrastają zdolności wysiłkowe. Tych ziół potrzebowali ambitni-słabowici, starzejący się przywódcy i waleczni obrońcy.

Ludzie wcześnie nauczyli się rozróżniać dwa rodzaje magicznej mocy Natury… Wiedzieli, że istnieją rośliny działające doraźnie – podnoszące zdolności wysiłkowe na przykład, na kilka godzin, oraz takie, które – spożywane systematycznie – dają trwały przyrost sił witalnych, ale dopiero – po pewnym czasie. Niemal każda kultura, z każdego zakątka świata, posiadała znajomość stosowania roślin – w celu poprawy zdolności wysiłkowych. Dziś postępowanie takie nazywamy – w zależności od statusu zastosowanych środków – albo dopingiem, albo wspomaganiem. Dziś też, jak kiedyś, rozróżniamy postępowanie krótko i długoterminowe.

Do pierwszej grupy – wspomagaczy doraźnych – zaliczyć możemy amerykańską kokę, guaranę i tytoń, afrykańską colę i cath, bliskowschodnią kawę oraz dalekowschodnią herbatę i efedrę. Niektóre z nich dziś uznajemy za szkodliwe, podczas gdy niektóre zaadoptowaliśmy – jako używki, leki i dziedzictwo kulturowe cywilizowanego świata.

W Środkowej Europie – mieliśmy podobnie działające rośliny: piołun i wrotycz. Może nie tak głośne – jak kawa, herbata czy cola – obfitujące w kofeinę, ale umiłowane przez artystów z przełomu 19-tego i 20-tego wieku, tworzących pod wpływem absyntu – nalewki piołunowej. Ostatecznie ustalono jednak, że tujon – substancja aktywna tych roślin – niszczy komórki nerwowe…

Legendy i podania.

Nie mniej ekscytująca i bogata jest historia rośli – działających długofalowo.

Szczególną legendą obrósł żeń-szeń syberyjski. Głównie za sprawą medycyny chińskiej, która uznawała go właśnie za środek odmładzający – podnoszący sprawność fizyczną i seksualną. Ta tradycyjna sztuka medyczna wykorzystywała podobnie kilka mniej znanych roślin syberyjskich – aralię, traganek, różeniec, cytryniec i korzeń marala. Inna, starożytna, dalekowschodnia medycyna – indyjska Arjuwenda – zalecała w tym samym celu witanię. Hiszpańscy konkwistadorzy nauczyli się od inkaskich szamanów pożytkowania makii, którą nie tylko stosowali sami, ale karmili nią też i swoje konie…

Stara Europa też ma swoją wielką legendę – mandragorę. Tą, trudną do zdobycia, bardzo rzadką roślinę uznawano za panaceum. Leczoną nią niemal wszystko, ale szczególnie ceniono – jako magiczny środek odmładzający i afrodyzyjny – przywracający sprawność seksualną. Jednak w przypadku mandragory – tak jak piołunu i wrotyczu – medycyna ludowa europy szczęścia nie miała… Okazało się, że – obok cennych składników zdrowotnych – mandragora obfituje też w silne trucizny: skopolaminę i atropinę.

Jednak, w tym temacie, mandragora nie była „ostatnim słowem” Starej Europy. Parafrazując humorystyczne teksty Stanisława Tyma, można powiedzieć, że – „narodziła się nowa legenda”.

Wieże monastyrów.

Podobnie działające rośliny też znane były Kulturze Antyku. Nie obrosły one w legendy tak, jak te, dalekowschodnie, zapewne dla tego, że Antyczną Europę zdominował kult jednej tylko rośliny – winnej latorśli. Na przykład: wspominany wyżej różeniec znajdowany był nie tylko w azjatyckim, górskim paśmie Ałtaju, ale również – na alpejskich i karpackich stokach, gdzie poszukiwali go rzymscy legioniści – a wykorzystywali – do podnoszenia zdolności bojowych. Przetrwały też do naszych czasów starożytne recepty, typu: „jak ze starca zrobić młodzieńca”. Wymieniają one głównie kozieradkę oraz… jeszcze jedną roślinę. Ta druga znana była jednocześnie Starożytnym Chińczykom i Hindusom. Czasami wykorzystywali ją – jako środek wzmacniający i afrodyzyjny, jednak częściej – jako nasercowy, wątrobowy, przeciwkamiczy i odpornościowy, gdyż tu pozostawała w cieniu innych toników – żeń-szenia i witanii. Z uwagi na działanie odmładzające, wzmacniające i afrodyzyjne, cenili ją natomiast właśnie Starożytni Grecy. Jej stosowanie zalecano olimpijskim atletom, żołnierzom i podstarzałym herosom.

Po upadku kultury antycznej – roślina ta zakorzeniła się w medycynie ludowej Bałkanów. Długo jednak nie było o niej słychać, bo skryła się w murach monastyrów, gdzie hodowali ją i wykorzystywali głównie mnisi – pozbawieni przecież kontaktu ze światem.

Bułgarscy atleci.

To, że ujrzała światło dzienne i wyszła poza mury twierdz duchownych, zawdzięczamy… bułgarskim szkoleniowcom sportowym.

Starsi wiekiem pamiętają zapewne lata dominacji bułgarskich sztangistów na pomostach ciężarowych świata. Ci zdobywali większość medali, niemal we wszystkich kategoriach, a że unikali też wpadek dopingowych – światek sportowy gromko domagał się wyjaśnienia tajemnicy ich sukcesów. Wtedy powstała plotka, która szybko zaczęła obrastać legendą… Sztangiści mieli stosować wyciąg z jakiejś, magicznej rośliny, dostarczanej im właśnie przez monastyrskich mnichów.(I nie była to wódka – Monastyrka.)

Dzisiaj, oczywiście wiemy już – jak reżim komunistyczny Bloku Wschodniego „hodował” mistrzów sportowych – sterydy plus morderczy trening plus sterydy… Pod koniec lat siedemdziesiątych – już to podejrzewano, jednak brak było pewności, bo żadne autorytatywne wieści nie przenikały zza Żelaznej Kurtyny. Plotka o legendarnej, magicznej roślinie miała więc zapewne odwrócić uwagę od sedna problemu. Ponieważ, jednak nie chętnie dawano jej wiarę, Rząd Bułgarii zlecił w 1980 roku uznanej na świecie, autorytatywnej, rodzimej instytucji – Chemical Pharmaceutical Research Institute Sofia – przeprowadzenie badań owego ziółka. Badania dowiodły, że stosowanie wyciągu z rośliny podnosi średnio o 50% poziom wolnego testosteronu. Potem wyniki te potwierdzono w innych, niezależnych, zachodnich instytutach.

W tamtych latach – oddalono chwilowo podejrzenia Bułgarów o doping. Kiedy jednak cała sprawa się rypła, siła magicznej rośliny pomogła wyjaśnić – w jaki sposób bułgarscy sztangiści unikali kontroli antydopingowych… Odstawiali sterydy na długo przed mistrzostwami, podczas gdy zażywanie magicznego zioła pozwalało im utrzymywać wysoką formę – do samych zawodów.

Adaptogeny.

Czas, aby przedstawić bohatera dzisiejszej opowieści – Buzdyganek ziemny (Tribulus Terrestris).

Rośliny działające tak samo, jak on, współczesna medycyna nazywa – adaptogenami. Wszystko dlatego, że ułatwiają właśnie nabywanie opisanej wcześniej – adaptacji wysiłkowej. Adaptogenami są więc: żeń-szeń, różeniec, traganek, aralia, witania, cytryniec i maka, z tym, że – jak dowiedziono – tribulus działa tutaj wyjątkowo silnie.

Dla zakwalifikowania danej rośliny do grupy adaptogenów, ustalono procedury odpowiednich testów. Aby więc roślina została uznana za adaptogen – musi poprawiać zdolności wysiłkowe, umysłowe i seksualne oraz wzmacniać układ odpornościowy. Jak ujawniły współczesne badania – za taką aktywność adaptogenów odpowiadają pewne substancje, zbliżone budową do naszych hormonów, kontrolujących funkcje życiowe organizmu człowieka. Głównie chodzi tutaj o podobieństwo do hormonów steroidowych – takich jak np. testosteron, względnie innych – regulujących aktywność hormonów steroidowych. Na przykład żeń-szeń zawiera saponiny triterpenowe, zbliżone budową do testosteronu, zaś buzdyganek saponiny steroidowe, bliźniacze z testosteronem. Zarówno w andyjskiej mace, jak też w bałkańskim buzdyganku, znaleziono indole – bliźniacze melatoninie i serotoninie – hormonom regulującym aktywność testosteronu. Tak więc tribulus zawdzięcza swój wyraźny wpływ na zdolności wysiłkowe – dwóm grupom substancji czynnych, oddziałujących na aktywność testosteronu – saponinom i indolom. Jego ekstrakty zawierają też do 4% polifenoli – substancji aktywnych, podobnych do tych, izolowanych z zielonej herbaty. Jednak te – z uwagi na niską koncentrację – mają tutaj zapewne, jedynie znaczenie pomocnicze.

Saponiny.

Ich nazwa sugeruje, że mogą mieć coś wspólnego z mydłem – łacińskim saponis. Wprawdzie różnią się budową od mydeł – to podobnie jak one – posiadają właściwości zmydlające (pianotwórcze). Efekt ten bierze się z ich aktywności powierzchniowej. Mydła i saponiny posiadają bowiem zdolność osłabiania napięcia powierzchniowego na granicy faz cieczy i gazów (np. woda – powietrze) oraz rozpuszczalników (np. woda – tłuszcz). Osłabienie napięcia ułatwia rozpuszczenie tłuszczu w wodzie, dzięki czemu – mydłem właśnie zmywamy tłuste plamy.

Mydła wymyślił człowiek, zaś saponiny – Natura. Jednak nie po to – aby prać czy zmywać… Naukowcy postulują, że – dzięki saponinom – możliwe było powstanie życia na Ziemi!…

We wczesnej, prebiotycznej epoce formowania się życia, węgiel łączył się w długie, nierozpuszczalne w wodzie łańcuchy tłuszczowców. Te zapewne unosiły się na powierzchni wody praoceanu – tak jak plamy ropy, albo oka w rosole. Niektóre z nich zwijały się – tworząc struktury pierścieniowe. Właśnie związki węgla o budowie pierścieniowej nabywają zdolności zmydlających. Zmniejszając napięcie powierzchniowe pomiędzy wodą a plamami tłuszczowców – rozpraszały ich struktury do drobnych kuleczek. Taka kuleczka była balonikiem o tłuszczowej powłoce – nadmuchanym wodą. Zapewne, w ten sposób właśnie doszło do uformowania micelli – struktur prebiotycznych, których środowisko wewnętrzne było oddzielone od zewnętrznego. Struktury te z czasem przeobraziły się w komórki, pobierające z zewnątrz składniki, niezbędne do rozbudowy. Aby utrzymać odrębność – błony komórkowe wciąż potrzebują węglowych związków pierścieniowych. Dzięki nim także, błony zachowują częściową przepuszczalność, co umożliwia pobieranie z zewnątrz niezbędnych składników i wydalanie na zewnątrz składników zużytych i szkodliwych. Kiedy, natomiast balonik gromadził już tyle, że nadmuchiwał się ponad wytrzymałość błony, dzięki zmniejszającym napięcie pierścieniom węglowym mógł się podzielić na dwa mniejsze – potomne. W ten sposób powstało życie ze swoimi trzema, podstawowymi cechami: autonomią, przemianą materii i zdolnością rozmnażania.

Chociaż od ery prebiotycznej dzielą nas już miliardy lat, to funkcja związków pierścieniowych niezmiennie pozostaje taka sama. Zapewniają komórkom autonomię, wzrost i rozmnażanie. Również tym – budującym ciało człowieka. Nie trudno zauważyć, że działanie regulujące przemianę materii i rozród jest charakterystyczne dla hormonów. No właśnie: substancje takie znamy dzisiaj – jako hormony steroidowe. Steroidy są więc – prawdopodobnie – filogenetycznie najstarszymi ze wszystkich hormonów. Roślinne saponiny bardzo przypominają zwierzęce hormony steroidowe. W organizmach roślinnych pełnią one te same zadania… Koncentrują się więc głównie w bulwach i korzeniach, co umożliwia roślinie pobieranie wody, oraz w nasionach i owocach, co zapewnia jej zdolności rozrodcze.

W tej sytuacji – nie powinien zaskakiwać nas fakt, że roślinne saponiny posiadają zdolność oddziaływania na układ hormonalny człowieka!

Saponiny a hormony.

Hormony steriodowe, np. testosteron, po wniknięciu do komórki, wiążą się z wyspecjalizowanym białkiem – receptorem. Wtedy dopiero oddziałują na materiał genetyczny i stymulują tworzenie białek. Podobnie mogą zachowywać się podobne do testosteronu, roślinne saponiny, czego dowiedziono np. w odniesieniu do triterpenoidów żeń-szenia.

Testosteron jest dalej metabolizowany – obrabiany przez odpowiednie enzymy. W efekcie takiej obróbki – hormon nasz może tracić lub zmieniać swoją aktywność. Jeżeli zbierze się za niego enzym, alfa reduktaza, przemieni go w inny hormon – dehydrotestosteron (DHT), który niszczy prostatę i pstrzy skórę pryszczami – a głowę pozbawia owłosienia. Kiedy, natomiast obrobi go aromataza – to zamieni w estradiol – hormon rozwijający gruczoły sutkowe, hamujący w przysadce mózgowej wydzielanie gonadotropiny (LH) – i w konsekwencji – wytwarzanie i wydzielanie testosteronu. Podobne do testosteronu saponiny steroidowe atakowane są przez te same enzymy. Enzymy – zaangażowane w obróbkę saponin – tracą dostęp do testosteronu. Teraz testosteron może dłużej utrzymywać aktywność hormonalną i – na przykład – efektywniej rozwijać muskulaturę. Kiedy nie przemienia się w DHT – nie niszczy prostaty, skóry i owłosienia. Kiedy, natomiast nie przemienia się w estradiol – nie wpływa na przysadkę i nie hamuje wytwarzania nowego testosteronu. W tym przypadku – dochodzi do dodatniej regulacji mechanizmu sprzężenia zwrotnego, co właśnie jest przyczyną podwyższenia – o owe 50% – poziomu testosteronu.

Organizm obniża też aktywność testosteronu – wiążąc go z białkami krwi. Jednak i tutaj – saponiny przejawiają swoją aktywność… Białka krwi nie rozpoznają precyzyjnie obcych, ale podobnych do testosteronu, saponin – i wiążą je – zamiast właściwego hormonu. Wtedy więcej wolnego testosteronu może docierać do komórek mięśniowych – stymulując ich rozwój…

Indole.

Indole to inne jak saponiny, ale również pierścieniowe – związki węglowe. Ich szkielet wywodzi się od aminokwasu – tryptofanu. Naukowcy dowodzą, że filogenetycznie są hormonami niewiele młodszymi od steroidów. Wprawdzie nie posiadają aktywności powierzchniowej, ale za to jedną – uniwersalną i pożyteczną – cechę… Rozpuszczają się: i w wodzie, i w tłuszczach. To sprawia, że dosyć swobodnie przenikały przez lipidową błonę struktur prebiotycznych, pomiędzy ich zewnętrznym i wewnętrznym środowiskiem wodnym. W efekcie, praorganizmy szybko zaadoptowały indole – jako informatycznych posłańców – hormony. I tak pozostało już – do dnia dzisiejszego…

Najpopularniejszym indolem, o którym zapewne słyszeliście, jest hormon szyszynki – melatonina. Mniej popularny, chociaż nie mniej ważny hormon indolowy – to serotonina. Oba regulują aktywność testosteronu, a melatonina chroni Nas nawet – przed nowotworami! Bezwzględnie dowiedziono, że przed nowotworami chronią indole roślinne. Najobfitszym ich źródłem są warzywa kapustne. Również indolom zawdzięcza swe lecznicze działanie – popularne ostatnio zioło przeciwnowotworowe – amazońska vilcacora. Natomiast, indole z barwinka weszły nawet do medycznych standardów terapii przeciwnowotworowych.

Wpływ indoli na aktywność hormonalną jest złożony i niezbyt dokładnie poznany. Dzisiaj wiemy na pewno, że wykazują aktywność przeciwestrogenową. Dlatego też, zdobywają coraz większą popularność – jako suplementy sportowe. Tym, którzy bacznie śledzą nowinki z rynku amerykańskiego, nie będzie obca nazwa jednego z przeciwestrogenowych indoli – indolo-3-karbinol. Niezorientowanym należy się wyjaśnienie – w jaki sposób – antyestrogeny wspomagają rozwój zdolności wysiłkowych sportowców…

Antyestrogeny mogą: albo hamować przemianę testosteronu w estradiol – jak opisane wcześniej saponiny, albo hamować aktywność receptorów estrogenowych we wnętrzu komórek – jak właśnie indole lub izoflawony, występujące głównie w produktach sojowych. Przeciwestrogeny oddziałują też na inne receptory jądrowe, podobnie do recceptorów estrogenów i testosteronu, co stymuluje rozwój muskulatury. Efektu tego dowiedziono na pewno – przynajmniej w odniesieniu do izoflawnów sojowych. Na receptory estrogenowe natomiast działają raczej hamująco, na co wskazuje też i ich miano – antyestrogeny. Jeżeli do hamowania takiego dochodzi w przysadce mózgowej, estradiol nie tłumi aktywności gonadotropiny (LH) – a wtedy jądra produkują i uwalniają więcej testosteronu. Hamowanie estrogenów w gruczołach sutkowych zapobiega natomiast ginekomastii i lipomastii – nienaturalnemu rozwojowi gruczołów sutkowych u mężczyzny i gromadzeniu w okolicy tych gruczołów – nadmiaru tkanki tłuszczowej. Przypadłość ta dotyka niestety niektórych kulturystów – nadużywających środków dopingowych…

Podsumujmy: antyestrogeny stosowane są w sporcie – jako dozwolone anaboliki bezpośrednie – stymulujące syntezę białek, pośrednie – podnoszące poziom testosteronu, oraz – jako profilaktyka ginekomastii i lipomastii – podczas i po zakończeniu niedozwolonych kuracji sterydowych.

Indole odznaczają się również wyraźnym wpływem na nastrój: regulują cykl – sen/czuwanie – i zapobiegają depresji. Te efekty znamy najlepiej z reklam melatoniny. Zapewne każdy słyszał też o Prozaku – leku przeciwdepresyjnym, podnoszącym poziom hormonu indolowego – serotoniny?… Podobnymi właściwościami odznaczają się indole tribulusa – harmina i harmidyna.

Siła tribulusa.

Bez wątpienia – siła działania buzdyganka bierze się z jego, komplementarnego składu. Tylko w tribulusie występują obok siebie – najaktywniejsze saponiny steroidowe, indole i polifenole.

Jak wspominałem: w skład cząsteczek saponin wchodzą molekuły terpenoidów, podobne do ludzkich hormonów steroidowych. Im bardziej podobne są one do hormonów, tym wyższa jest ich aktywność – silniejszy wpływ na gromadzenie białek, rozwój muskulatury i ogólnych zdolności wysiłkowych oraz popęd płciowy!!! Taka budowa cechuje szczególnie dwa, najaktywniejsze steroidy buzdyganka – diosgeninę i protodioscynę.

Badania dowiodły, że suplementacja ekstraktów z tribulusa podnosi o ponad 70% poziom gonadotropiny – LH – odpowiedzialnej za stymulację syntezy testosteronu, jak również – o ponad 40% – poziom wolnego (aktywnego) testosteronu.

Dzięki aktywności androgennej, to znaczy – podobnej do testosteronu, tribulus szybko zaczął zdobywać niezwykłą popularność pośród sportowców. Wiadomo bowiem, że testosteron jest najsilniejszym hormonem anabolicznym, rozwijającym siłę, masę i wytrzymałość mięśniową oraz ogólne zdolności wysiłkowe. Ekstrakty z tribulusa stały się więc dozwoloną i zdrową alternatywą – dla zakazanego i szkodliwego dopingu sterydowego.

Jeżeli testosteron powstaje we wnętrzu organizmu, powstaje jednocześnie ściśle określona ilość towarzyszącego mu zawsze – epistestosteronu – hormonu bliźniaczego, chociaż nieaktywnego. Jeżeli natomiast wstrzykniemy testosteron syntetyczny, poziom testosteronu wzrośnie, ale nie wzrośnie epistestosteronu… Właśnie po proporcji, pomiędzy testosteronem a epistestosteronem, laboratoria antydopingowe rozpoznają stosowanie dopingu sterydowego! Tribulus jest środkiem dozwolonym, gdyż – pod wpływem suplementacji jego ekstraktów – proporcjonalnie wzrasta poziom testosteronu i epistestosteronu.

Jeżeli wstrzykujemy syntetyczny testosteron, jego nadmiar przemienia się: albo w DHT, albo w estradiol. Doping sterydowy jest niezwykle niebezpieczny – głównie właśnie dlatego, że DHT prowadzi do przerostu gruczołu krokowego i raka prostaty, zaś estradiolu – do przerostu gruczołów piersiowych i raka sutka. Jeżeli jednak podnosimy jego poziom naturalnie, to wzrost ten nie przekracza zdolności obronnych organizmu – a wtedy mówimy, że mieści się on – w wartościach fizjologicznych. Wtedy bowiem równolegle – równomiernie wzrasta poziom enzymów, przerabiających testosteron do nieaktywnych metabolitów, jak również poziom tzw. substancji sprzęgających – wiążących i usuwających metabolity poza organizm.

Wyjątkowość buzdyganka polega dodatkowo na tym, że – obok substancji podnoszących poziom testosteronu – zawiera też takie, które hamują aktywność DHT i estradiolu…

Wspomaganie jego ekstraktami można prowadzić więc śmiało – bez obawy o pozytywny wynik testu antydopingowego i niekorzystne skutki zdrowotne!

Nie tylko sportowcy…

Wiemy również, że to właśnie testosteron kreuje męskimi zachowaniami seksualnymi!…

W drugiej połowie życia mężczyzny, po 40-stce, często pojawiają się kłopoty ze sferą płciową. Najczęściej odpowiadają za nie dwie, nakładające się na siebie nieprawidłowości – spadek poziomu testosteronu i przerost gruczołu krokowego.

Poziom testosteronu spada – prawdopodobnie – w efekcie wzrostu jego konwersji do DHT i estradiolu, który hamuje produkcję i uwalnianie testosteronu. Ta teza wydaje się słuszna z uwagi na fakt, że u starszych mężczyzn – pojawia się również tendencja do przerastania gruczołów piersiowych. Spadek poziomu testosteronu prowadzi do osłabienia potencji, zaś wzrost konwersji do DHT – do schorzeń prostaty. Schorzenia prostaty natomiast objawiają się uciskami w kroczu, bólami w podbrzuszu, kłopotami z oddawaniem moczu i… wzwodem.

Specjaliści-fitoterapeuci uważają, że tribulus może okazać się przełomem w leczeniu męskiej niemocy płciowej. Z jednej strony bowiem – podnosi on poziom testosteronu, co stymuluje płciowo, z drugiej zaś – hamuje jego konwersję do DHT, co zapobiega rozwojowi schorzeń prostaty. Od wieków zresztą, roślina ta polecana była przez medycynę ludową – jako środek łagodzący dolegliwości ze strony gruczołu krokowego. W niedawno zakończonych badaniach udowodniono, że takie saponiny – jakie znajdujemy w składzie buzdyganka – wykazują zdolność zapobiegania rozwojowi raka prostaty. Wprawdzie doniesienie to tchnie optymizmem, ale – uwaga – jeszcze chyba zbyt wcześnie na to, aby polecać stosowane przez sportowców ekstrakty z tribulusa – do profilaktyki schorzeń gruczołu krokowego. Poczekajmy lepiej spokojnie – na liczniejsze doniesienia i kolejne badania!

Facebooktwitterlinkedin