Na tej stronie znajdziesz najciekawsze artykuły o najwartościowszych suplementach i najskuteczniejszych lekach, wpływających na tężyznę fizyczną, estetykę ciała i stan zdrowia osób aktywnych fizycznie

Diety wysokotłuszczowe – a problem ksenoestrogenów

17.05.2011 | W zdrowym ciele... | 0 komentarzy

Słowa kluczowe: diety low carb, diety wysokotłuszczowe, tłuszcze zwierzęce, ksenoestrogeny, ksenohormony, związki endokrynnie aktywne, izoflawony, trwałe zanieczyszczenia organiczne, hormony płciowe, estrogeny, androgeny, receptory androgenowe, receptory estrogenowe, palce cynkowe, lipomastia, ginekomastia, bezpłodność, nowotwory, prostata.

Diety typu low carb (niskowęglowodanowe) już od kilkudziesięciu lat wzbudzają masę kontrowersji. Od kilkudziesięciu lat nie milkną też spory ich sympatyków i przeciwników. Obok wyników badań naukowych, w dyskusjach pojawiają się często argumenty natury demagogicznej, gmatwające dodatkowo całość zagadnienia.
Osobiście nie jestem przeciwnikiem diet niskowęglowodanowych. Uważam, że mogą być one przydatne w pewnych sytuacjach, stosowane z rozsądnym umiarem – przez pewien okres i co jakiś czas.
Niepokoję się jedynie wtedy, gdy propagatorzy danego modelu żywienia proponują dietę low carb jako sposób na życie. Szczególnie, gdy chodzi o takie jej warianty, w których poleca się ograniczenie podarzy węglowodanów, białek i tłuszczów roślinnych, na rzecz tłuszczów zwierzęcych. Zgodnie bowiem ze stanem mojej wiedzy – nadmierne spożycie tłuszczów zwierzęcych niesie poważne zagrożenia zdrowotne. Nie zamierzam jednak wdawać się tutaj w szeroką polemikę; wolę obszernie zaprezentować tylko jeden kontrargument, zbijający – w mojej ocenie – argumenty mentorów diet wysokotłuszczowych. Chodzi mi o tzw. ksenoestrogeny – toksyny środowiskowe, szeroko rozpowszechnione właśnie, w… tłuszczach zwierzęcych…

Ksenoestrogeny – co to takiego…?

Hormony to molekuły sygnałowe, regulujące pracę wszystkich narządów i tkanek, wytwarzane we wnętrzu naszego organizmu. Bodaj najbardziej spektakularnym efektem aktywności hormonalnej jest płeć – ta ‘drobna’ różnica, występująca pomiędzy kobietą a mężczyzną. Również inne aspekty sfery seksualnej – jak rozród czy zachowania płciowe.

Nasi praprzodkowie, chociaż w życiu nie słyszeli o hormonach, wiedzieli, że spożywanie ‘takiego to a takiego’ ziółka (np. żeń-szenia) przywraca siły witalne starzejącemu się macho. Wiedzieli również, że wypas zwierząt na określonych gatunkach roślin hamuje ich rozrodczość i obniża pogłowie. Obserwowali więc aktywność substancji roślinnych, scharakteryzowanych przez współczesną naukę – jako związki endokrynnie aktywne, a nazywanych prościej przez autorów – ksenoestrogenami lub ksenohormonami; od greckiego słowa ksenos – ‘obcy’.

Chociaż z ksenohormonami współegzystujemy od zarania naszego gatunku, to jednak nigdy nie mieliśmy ich wokół siebie tak wiele – jak dziś. Dziś bowiem, do puli stosunkowo nielicznych ksenohormonów biologicznych, występujących w niektórych pokarmach czy ziołach, dołożyliśmy całą ‘baterię’ chemicznych, stanowiących produkt uboczny naszej aktywności cywilizacyjnej.

Hormony w akcji

Tłumacząc najprościej: ksenohormony to ‘hormony obce’. Analogicznie – ksenoestrogeny – ‘obce estrogeny’.Natomiast nasze własne estrogeny stanowią drugą grupę żeńskich hormonów płciowych, produkowanych przez organizm kobiety, obok gestagenów. Dla odmiany – panowie produkują tylko jedną grupę hormonów płciowych, nazywanych androgenami. Relacje zachodzące pomiędzy wszystkimi grupami hormonów płciowych są niezwykle złożone i mocno skomplikowane i to właśnie one decydują o odmienności obu płci. Spróbujmy przedstawić je na tak widocznej i przemawiającej do wyobraźni (szczególnie panom) różnicy anatomicznej, jak wygląd klatki piersiowej…

Hormony płciowe wnikają do wnętrza komórek danej tkanki, gdzie łączą się ze swoimi receptorami – białkami wyspecjalizowanymi w wiązaniu danej grupy hormonów. Dla estrogenów są to receptory estrogenowe (ER), dla gestagenów – progesteronowe (PR), zaś dla androgenów – androgenowe (AR). Receptory związane z hormonami łączą się teraz w pary – dimery, zaś każdy dimer wiąże jeszcze tzw. koregulatory. Tak zmodyfikowane receptory pełnią funkcję tzw. czynników transkrypcyjnych, aktywujących geny do produkcji rozmaitych białek. Produktami aktywności hormonów (transkryptami) mogą być zarówno białka strukturalne, bezpośrednio kształtujące ‘takie to a takie’ cechy anatomiczne, jak też różnorodne białka regulatorowe – enzymy, transportery czy przekaźniki – kształtujące te cechy pośrednio, np. poprzez wpływ na gromadzenie w danym miejscu tłuszczu zapasowego.

A wracając do kształtu piersi – wygląda to w uproszczeniu tak, że estrogeny pobudzają rozwój wszystkich tkanek tej okolicy – łącznej, tłuszczowej i mięśniowej. Gestageny hamują jednak ten ostatni efekt, więc piersi kobiece charakteryzują się dobrze rozwiniętymi brodawkami i znacznym udziałem tkanki tłuszczowej, nadającej im odpowiedni wygląd. Androgeny blokują natomiast wpływ estrogenów na rozwój tkanki łącznej i tłuszczowej, natomiast zdecydowanie nasilają – na rozwój mięśniowej. Z tego też powodu – prawidłowe, męskie piersi cechuje mała brodawka i są one zupełnie inaczej ukształtowane; brakuje na nich tłuszczu, a podstawę tworzą tutaj muskuły.

Widzimy, że interakcja pomiędzy żeńskimi a męskimi hormonami płciowymi opiera się w dużej mierze na antagonizmie – przeciwstawnej aktywności. Mechanizm tego zjawiska polega na tym, że żeńskie hormony płciowe mogą wiązać też receptory androgenowe (i vice versa), jednak jest to wtedy wiązanie bezproduktywne, nie prowadzące do produkcji białek, polegające na blokowaniu receptorowi dostępu do genów. Zarówno mężczyźni, jak też kobiety, wytwarzają męskie i żeńskie hormony płciowe. Sekwencja wydarzeń jest tutaj następująca: pierwsze powstają gestageny, które przekształcają się w androgeny – a następnie – w estrogeny. Ponieważ jednak męski organizm produkuje znacznie więcej androgenów, niż estrogenów i gestagenów, zaś kobiecy – odwrotnie, dlatego też obie nasze płcie wyglądają zupełnie inaczej i wypełniają odmienne funkcje biologiczne. (Jak widzieliśmy na przykładzie tkanki mięśniowej – czasami dochodzi też tutaj do współpracy hormonalnej, co nazywamy agonizmem, co jednak pominiemy w dzisiejszych rozważaniach).

Łatwo zauważyć, że fundamentalne znaczenie dla zróżnicowania płciowego mają proporcje ilościowe hormonów płciowych. Jeżeli, na przykład, z jakiegoś powodu wzrasta u mężczyzny poziom estrogenów, jego piersi gromadzą więcej tłuszczu, powiększają brodawki i rozmiary, i przybierają kobiecy wygląd, co – w zależności od stopnia zaawansowania – nazywamy lipo- lub ginekomastią. Z taką sytuacją stykamy się często w okresie pokwitania, kiedy ‘burza’ androgenów łatwo przekształca się w estrogeny i daje im paradoksalnie przewagę. (To samo zjawisko występuje nieraz u sportowców, nadużywających androgenów w celach dopingowych). Również w wieku późnym, gdy androgenów jest mało, ale za to ‘chętniej’ przemieniają się w estrogeny. Natomiast kolejną (i to coraz poważniejszą) przyczynę problemów w męskiej sferze seksualnej stanowią właśnie… ksenohormony.

Do akcji wkraczają ksenoestrogeny

Ponieważ najwcześniej poznano wpływ ksenohormonów na funkcje rozrodcze kobiet i samic zwierząt hodowlanych, dlatego w piśmiennictwie utrwalono nazwę: ksenoestrogeny, chociaż ‘obce hormony’ mogą wchodzić w interakcje w zasadzie ze wszystkimi grupami hormonów płciowych. Budową przypominają nasze hormony płciowe, więc wiążą ich receptory, kiedy przenikną ze środowiska do wnętrza organizmu. Wiązanie to może albo aktywować, albo blokować czynność transkrypcyjną receptorów, czyli że ksenohormony zachowują się tutaj – albo jak agoniści, albo antagoniści hormonów. Najczęściej są jednak tzw. agonistami częściowymi, co polega na tym, że wiążą i aktywują receptory, ale znacznie słabiej aniżeli właściwe hormony. Nieraz zachowują się też tak, jak selektywne modulatory – w jednej tkance stymulują aktywność transkrypcyjną receptorów, w innej zaś hamują. W piśmiennictwie przewija się też pojęcie hormonouczulacza, czyli związku, który współpracuje ze wspominanymi koregulatorami i uwrażliwia receptor na działanie hormonu. Ksenohormony wpływają też na szlaki enzymatyczne i inne mechanizmy metaboliczne, służące produkcji, transportowi, degradacji, eliminacji czy dezaktywacji hormonów, co burzy prawidłową proporcję, występującą pomiędzy nimi. Dowiedziono na przykład, że niektóre ksenoestrogeny wzmacniają aktywność aromatazy – enzymu zamieniającego androgeny w estrogeny. Inne znowu obniżają aktywność reduktazy – enzymu, który przekształca słaby androgen, jakim jest testosteron, w męski hormon płciowy o 10-ciokrotnie wyższej aktywności – DHT. Jeszcze inne hamują ekspresję genu receptora androgenowego, co prowadzi do spadku liczby receptorów androgenowych w stosunku do estrogenowych i sprzyja przewadze aktywności estrogenów nad androgenami.

Ponieważ mechanizmy działania mogą być tutaj różnorodne, dlatego związki endokrynnie aktywne zdefiniowano – jako zewnętrzne substancje zmieniające funkcje układu hormonalnego i wywołujące negatywne efekty zdrowotne w organizmie, jego potomstwie lub populacji. Niektóre ksenohormony wymykają się tej definicji, gdyż niekoniecznie działają tylko niekorzystnie na ludzki organizm, ale chodzi tutaj o tzw. fitohormony czy fiitoestrogeny – ‘obce hormony’ występujące w roślinach leczniczych i konsumpcyjnych, które nie stanowią podstawowego tematu dzisiejszych rozważaniach.

Hormony Przyrody

Główną linię podziału ksenohormonów wyznacza ich geneza… Najczęściej dzieli się je na biologiczne i chemiczne, w zależności od tego – czy powstają we wnętrzu organizmów żywych i ‘od zawsze’ występowały w przyrodzie, czy też są produktem procesów chemicznych, przebiegających poza organizmami, a w środowisku – w relatywnie wysokich stężeniach – pojawiły się nagle, głównie za sprawą cywilizacyjnej aktywności człowieka.

Na wstępie zapoznajmy się ze steroidami – jako z pierwszą grupą ksenohormonów, najbardziej podobnych do naszych własnych hormonów płciowych. Podstawę struktury wszystkich hormonów płciowych stanowi charakterystyczna molekuła steranu. Jednak i w środowisku występuje masa związków bioaktywnych, opartych o fundament tej molekuły, a wiele z nich dociera też do naszego organizmu. Czasami pobieramy je celowo, czasami – zupełnie nieświadomie.

Pewne ilości hormonów steroidowych występują zawsze, we wszystkich pokarmach pochodzenia zwierzęcego. Mogą to być zarówno męskie, jak też żeńskie hormony płciowe, w zależności od tego – czy dany produkt pochodzi od samca, czy samicy. Wołowina zawiera najczęściej różne metabolity testosteronu – podstawowego androgenu – takie, jak np. wspominany DHT. W produktach mlecznych, jajach i mięsie młodych zwierząt znajdziemy z kolei estrogeny. Estrogeny mogą jednak występować też w relatywnie dużych ilościach, w tłuszczach pochodzących od samców, gdyż każda tkanka tłuszczowa (nawet męska) obfituje w aromatazę – enzym przekształcający androgeny w estrogeny. Przypomnijmy, że steroidy należą do grupy związków lipofilnych (tłuszczolubnych), dlatego w przewadze kumulują się w tkance tłuszczowej zwierząt gospodarskich. Ponieważ są to jednak wszystko związki identyczne z naszymi hormonami, a z problemem tym stykamy się od zarania dziejów, organizm nasz nauczył się opierać takiej ‘inwazji’ zewnętrznych hormonów płciowych – są one dosyć sprawnie unieczynniane przez wątrobę. Potrzeba relatywnie wysokich dawek, pobieranych przez długi czas, aby doszło do uchwytnego działania. Możemy jednak podejrzewać, że dawki takie wprowadzamy do organizmu – pozostając non stop na diecie wysokotłuszczowej. Ponieważ brakuje jednak kompleksowych danych na temat rozpowszechnienia takich steroidów w żywności, trudno dokonać tutaj oceny realnego zagrożenia. Wydaje się jednak, że nie można lekceważyć doniesień o przypadkach przedwczesnego dojrzewania płciowego dzieci na skutek mięsnej diety – przyjmując nawet, że część z nich to efekt spożywania mięsa zwierząt tuczonych nielegalnie paszami z dodatkiem hormonów płciowych, przyspieszających przyrost wagi rzeźnej, czyli działających anabolicznie. Ale ta ostatnia dygresja generuje kolejny problem; wprawdzie dzisiaj jest to już mało prawdopodobne, z uwagi na odpowiednie prawodawstwo i odpowiednią kontrolę hodowli, ale jednak nie możemy całkowicie wykluczyć, że wraz z tłuszczem zwierzęcym wprowadzimy do organizmu hormony płciowe, użyte w tuczu celowo – jako środki anaboliczne.

Steroidy lub bliźniacze im molekuły – triterpenoidy – znajdziemy niemal w każdej roślinie (tzw. fitosterole), gdyż związki te pełnią funkcje regulatorowe również w królestwie flory, a nie tylko fauny. Nieraz są to nawet niemal dokładne kopie ludzkich estrogenów – jak estriol, estron czy estradiol – wykrywane w niewielkich ilościach, w lukrecji (słodka namiastka cukru, popularna szczególnie w Skandynawii), jabłkach, ryżu, granatach, daktylach i fasoli. W orzechach włoskich znaleziono też gestageny, zaś androgeny – w korze, twardzinie i pyłkach niektórych drzew. Te jednak nie wydają się mieć jakiegokolwiek znaczenia dla zdrowia szerokiej populacji, z uwagi na niskie rozpowszechnienie. Z punktu widzenia ekspozycji przeciętnego Polaka na steroidy roślinne, najważniejsza będzie ich zawartość w takich powszechnych roślinach konsumpcyjnych, jak: grzyby, orzechy i nasiona roślin olejowych, owies, szpinak, buraki ćwikłowe, warzywa strączkowe (fasola i jej botaniczni krewni), warzywa cebulowe, psiankowate – papryka, oberżyna, pomidory i ziemniaki. Jak dotąd jednak nie obserwowano uchwytnego wpływu tych pokarmów na funkcje płciowe człowieka i zwierząt hodowlanych. Wyjątek stanowią tu tylko warzywa strączkowe, ale te zawierają jednocześnie – obok steroidów – również jeszcze inne ksenoestrogeny.

Kolejną, niezwykle szeroką grupę związków fitochemicznych, pośród której egzystują ksenohormony, stanowią polifenole. Jak sama nazwa wskazuje: wszystkie one są pochodnymi alkoholu aromatycznego – fenolu. W grupie tej znajdziemy głównie ksenoestrogeny, gdyż – w naszych własnych estrogenach – jeden z pierścieni steranu przybiera postać fenolu. Polifenole dzielone są na wiele mniejszych grup – flawonoidy, lignany, stylbeny i fenole proste – i w każdej z nich znajdujemy jakieś ksenohormony. Gradacja estrogennej aktywności najważniejszych flawonoidów kształtuje się, w malejącej kolejności, następująco: genisteina, daidzeina, apigenina, kemferol, naryngenina, kwercetyna, chryzyna. Genisteina i daidzeina to flawonoidy z podgrupy izoflawonów. Polifenole występują w zasadzie we wszystkich roślinach konsumpcyjnych. Uwzględniając jednak jedynie aspekt ekspozycji człowieka na ich aktywność hormonalną, największe znaczenie wydają się mieć warzywa strączkowe, obfitujące w izoflawony. Te pozostają głównym źródłem roślinnych ksenoestrogenów dla mieszkańców Dalekiego Wschodu, w których menu króluje soja. Wbrew pozorom, w naszej strefie geograficznej, udział krewniaków fasoli w diecie nie jest aż tak wysoki. Specjaliści szacują, że najwięcej izoflawonów pobieramy w postaci jabłek, rodzynek i czarnych porzeczek. W rodzynkach, jak też w czarnych winogronach i czerwonym winie, egzystuje dodatkowo estrogenny stylben – resweratrol. Obfitym źródłem lignanów jest z kolei siemię lniane. Lignany znajdujemy też w zbożach i sezamie, jednak w niewielkich ilościach. Natomiast, wspominana wyżej naryngenina to powszechny składnik owoców cytrusowych i pozyskiwanych z nich soków. Wprawdzie jest słabym estrogenem, ale jednocześnie stymuluje produkcję ważnego androgenu – DHEA. Proste fenole występują wprawdzie w pełnych ziarnach zbóż, ale głównym ich źródłem pokarmowym pozostają owoce jagodowe, szczególnie maliny i jeżyny.

Polifenole, podobnie zresztą jak fitosterole, wyraźnie wymykają się ogólnej definicji związków endokrynnie aktywnych, gdyż nie są szkodliwe dla zdrowia. W znaczącym nadmiarze nie są może wskazane dla dzieci i młodzieży, gdyż przyspieszają dojrzewanie płciowe i pogłębiają problemy z ginekomastią. Dorosłym wychodzą raczej na zdrowie, zapobiegając rozwojowi nowotworów hormonozależnych, takich jak np. rak piersi czy prostaty.

Istnieją jednak również niebezpieczne fitohormony… Np. niektóre izoflawony, nazywane kumestanami, które są bardzo silnymi estrogenami, zbliżonymi siłą działania do ludzkich estrogenów – kilkadziesiąt razy silniejsze od wspominanej genisteiny. Te wstępują głównie w roślinach pastewnych z rodziny bobowatych, takich jak koniczyna, lucerna i im podobne. Niebezpieczne są również ksenoestrogeny produkowane przez grzyby pleśniowe, a nazywane ogólnie – mykoestrogenami. Grzyby takie są szkodnikami upraw i magazynów zbóż (najczęściej – kukurydzy), a produkują niezwykle silne związki hormonalne – zearalenony, które obniżają płodność, podnoszą ryzyko śmierci płodu, zmniejszają masę nadnerczy i przysadki mózgowej, a zwiększają masę tkanki tłuszczowej i mięśniowej.

I tu musimy sobie uświadomić, że znacznie obfitszym źródłem niebezpiecznych fitoestrogenów, aniżeli zawierające te związki rośliny, są dla naszego organizmu – tłuste produkty zwierzęce. Rośliny bobowate, obfitujące w kumestany, są najcenniejszymi paszami, bo zawierają najwięcej białka i gwarantują szybki przyrost wagi. Natomiast tak powszechny dodatek paszowy – jak kukurydza – skażony jest najczęściej zearalenonami. Związki te kumulują się oczywiście w tkankach zwierząt hodowlanych, a szczególnie – w tkance tłuszczowej i tłuszczu mleka.

Hormony, których dotąd nie było

Jednak najsilniejsze i najgroźniejsze ksenohormony, to związki należące do tzw. trwałych zanieczyszczeń organicznych (POPs – persistent organc pollutants), które trafiły do środowiska na skutek cywilizacyjnej aktywności człowieka. Swoją nazwę zawdzięczają niezwykle długiemu czasowi biodegradacji, sięgającemu często dziesiątków lat.

Specjaliści podzielili je na trzy, zasadnicze kategorie:

1) pestycydy,

2) chemikalia przemysłowe,

3) produkty uboczne spalania i procesów przemysłowych.

Pierwsza grupa – pestycydy – to powszechnie stosowane środki szkodnikobójcze. Ustalono, że kilkadziesiąt z nich wykazuje aktywność hormonalną. I wprawdzie, w niektórych krajach stosowania wielu z nich zakazano, jak np. sztandarowego truciciela z tej grupy – DDT, to jednak nadal używa się ich w tropikach do zwalczania komarów przenoszących malarię, a wysoki ich poziom wciąż utrzymuje się w środowisku – z uwagi na bardzo powolną biodegradację.

Drugą grupę tworzą związki wytwarzane celowo w produkcji przemysłowej. Jako częstego przykładu używa się tutaj bisfenolu A (BPA)– związku wykazującego aktywność estro- i androgenną, używanego do produkcji żywic epoksydowych i tworzyw sztucznych. Do grupy tej zaliczamy też ksenoestrogeny – składniki kosmetyków, takie jak konserwujące parabeny oraz filtry UV, które przenikają do wód powierzchniowych podczas wakacyjnych kąpieli. Do wód przenikają też syntetyczne estrogeny, produkowane przez przemysł farmaceutyczny, stosowane powszechnie przez nasze piękne Panie – jako środki antykoncepcyjne lub jako hormonalna terapia zastępcza. Pewien niezwykle silny estrogen syntetyczny – dietylostylbestrol – stosowany dawniej w farmakologii i tuczu bydła, wciąż wykrywany jest w środowisku w znacznych stężeniach, jako ksenoestrogen.
Hormonalnymi przedstawicielami trzeciej grupy są okryte złą sławą dioksyny. Tu znajdziemy właśnie najsilniejszy i najniebezpieczniejszy ksenohormon, sygnowany skrótem – TCDD. W grupie tej należy wymienić też wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne (WWA), wykazujące aktywność estrogenną i antyandrogenną, z uwagi na łudzące podobieństwo strukturalne do naszych hormonów płciowych. Badania udowodniły, że są to jednocześnie najbardziej rakotwórcze zanieczyszczenia żywności, a szczególnie czołowy ich reprezentant – benzopiren.

Niektóre POPs trafiają do wód gruntowych i powierzchniowych, niektóre do atmosfery, a ostatecznie – wszystkie do mórz i oceanów. Okazuje się, że – w skali globalnej – gromadzą się głównie, za sprawą cyrkulacji powietrza i wód oceanicznych, w zimnych morzach arktycznych półkuli północnej i morzach naszej szerokości geograficznej. Najwięcej POPs kumulują więc organizmy morskie. W następnej kolejności – organizmy zwierząt hodowlanych, pobierające te zanieczyszczenia z wodą pitną i paszą. Z tego też powodu – ponad 90% wszystkich, pobieranych przez nas, syntetycznych ksenoestrogenów pochodzi z pokarmów zwierzęcych – głównie tłustych ryb, ale również tłustego mięsa i nabiału (jako związki w przewadze lipofilne – POPs gromadzą się głównie w tłuszczu zwierzęcym). W chudych rybach i owocach morza mamy nieco mniej ksenohormonów, ale wcale nie mało. Badania dowiodły szczególnie silnej korelacji, zachodzącej pomiędzy poziomem spożycia ryb, a poziomem POPs w organizmie człowieka. Pośród mieszkańców strefy nadmorskiej oraz innych ludzi spożywających dużo ryb, notowany poziom był zazwyczaj 2-5 razy wyższy, aniżeli u pozostałych osobników danej populacji. Szczególnie niekorzystny bilans ksenoestrogenów cechuje wędzone ryby, sery i wędliny, wytwarzane tradycyjnymi metodami wędzarniczymi, gdzie pulę związków szkodliwych podbijają powstające w tych procesach przetwórczych – wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne.

Kolejnym, ilościowo znaczącym źródłem ksenohormonów jest żywność oferowana w kartonach, puszkach, foliach i plastikach, czyli opakowaniach wykonanych z zastosowaniem wspominanego BPA. Analizy wykazują, że stężenie bisfenolu w takiej żywności osiąga wartości mikrogramowe. Najwyższe – w tłuszczach spożywczych, zabezpieczanych takimi opakowaniami, gdyż BPA to związek lipofilny (tłuszczolubny). Co ciekawe – bisfenol jest też składnikiem wypełnień i protez dentystycznych, jednak ze źródeł tych niemal nie wchłania się do organizmu, a jedynie osiąga pewne stężenie w ślinie.

Nie tylko żywność ‘atakuje’ nas ksenoestrogenami. Badania udowodniły, że wspominane wyżej składniki kosmetyków – parabeny i filtry UV – osiągają relatywnie wysokie stężenie w organizmie, w kilka godzin po zewnętrznym zastosowaniu danego preparatu, w efekcie wchłaniania przez skórę.

Metaloestrogeny

Wprawdzie metale są naturalnym składnikiem Matki Ziemi, to jednak długo spoczywały w jej łonie, w związanej postaci minerałów, zanim człowiek nie uwolnił znaczących ich ilości do środowiska. Dopiero wtedy okazało się, że niektóre z nich zaburzają jego funkcje hormonalne – w związku z czym – nazwano je metaloestrogenami. Do tej pory – jako ksenoestrogeny – zidentyfikowano następujące pierwiastki metaliczne: kadm, miedź, kobalt, nikiel, ołów, rtęć, cynę, chrom, wanad i arsen. Wszystkie receptory hormonów płciowych posiadają element struktury zawierający cynk, nazywany ‘palcem cynkowym’. Wymienione wyżej metale wypierają cynk i same zajmują jego miejsce, zmieniając funkcjonalność receptora i doprowadzając do licznych perturbacji hormonalnych – niepłodności, poronienia, nadciśnienia ciążowego, przedwczesnego porodu, zaburzeń menstruacji, wzrostu poziomu estrogenów i rozwoju nowotworów hormonozależnych – np. sutka czy prostaty. Widzimy, że szkodliwym efektom działania metaloestrogenów możemy do pewnego stopnia zapobiegać, stosując suplementy specjalnych chylatów cynkowych.

I znowu – niestety – najwięcej metali kumulują ryby, szczególnie zaś rtęci, której wyjątkowo obfitym źródłem pozostaje mięso rekina, tuńczyka i halibuta. Pod względem zawartości metali, ‘podejrzane’ są jeszcze plony z obrzeży aglomeracji miejskich oraz zwierzęce produkty spożywcze, pochodzące od zwierząt hodowanych na terenach podmiejskich i przemysłowych.

Sposób na ksenoestrogeny

Najwięcej szkód wyrządzają ksenoestrogeny w środowisku wodnym. Ryby i płazy – dosłownie – zmieniają płeć męską na żeńską. Z ludzką populacją też nie jest najlepiej… Notujemy zastraszający wzrost przypadków męskiej bezpłodności i jeszcze bardziej zastraszający spadek narodzin dzieci płci męskiej. Wzrost demograficzny z większym odsetkiem kobiet w ludzkiej populacji oraz wielkotowarowa hodowla zwierząt gospodarskich z przewagą samic (dla pozyskania mleka) znowu ‘wzbogacają’ środowisko w naturalne estrogeny, podnoszące pulę ksenohormonów wraz z przemysłowymi ksenoestrogenami. To z kolei dalej pogłębia eksterminację męskiej płci. W tej chwili nie musimy się tym jeszcze tak bardzo przejmować, gdyż – jak szacują specjaliści – ‘męski gatunek’ wyginie ostatecznie, dopiero za 5 tysięcy lat. Teraz powinny martwić nas bardziej aspekty natury zdrowotnej i estetycznej… To bowiem ksenoestrogeny wskazywane są ostatnio jako przyczyna pojawiających się coraz częściej i w coraz to młodszym wieku, problemów z jądrami i prostatą. Również – ogólnego spadku poziomu testosteronu w całej męskiej populacji. Przypomnijmy, że to właśnie ksenoestrogeny sprzyjają nieestetycznemu wyglądowi męskiego torsu – lipo- czy ginekomastii. A niedawno dowiedziono również istnienia dodatniej korelacji, pomiędzy wartością pobrania ksenoestrogenów, a poziomem tkanki tłuszczowej (więcej ksenoestrogenów, więcej tłuszczu), co może wskazywać na ich udział w rozwoju otyłości. Widzimy, że aktywni panowie, dbający o estetykę sylwetki, powinni starać się unikać ksenoestrogenów. A tu, tym czasem, pojawiają się głosy ‘objawionych guru’, nawołujące do zwiększenia spożycia tłuszczów zwierzęcych, naszpikowanych ksenoestrogenami. Specjaliści szacują, że już tylko zdecydowane ograniczenie spożycia ryb i innych stworzeń wodnych, wędlin i tłustych produktów zwierzęcych, wyeliminuje z naszej diety blisko 90% ksenoestrogenów. (Cenne dla zdrowia, rybie kwasy tłuszczowe – omega 3 – zawsze możemy uzupełnić suplementem diety.). W stu procentach nigdy nam się to oczywiście nie uda, gdyż ‘obce hormony’ zewsząd nas otaczają. Jednak, minimalizując odpowiednio ich pobranie, unikniemy dodatnich interakcji pomiędzy nimi i nie dopuścimy do ujawnienia się szkodliwego wpływu na nasze zdrowie, funkcje płciowe i estetykę ciała.

Tak więc, Drogi Czytelniku, wybór należy do Ciebie…!

Facebooktwitterlinkedin